17 października 2012
15 października 2012
W obronie uczuć i cielesności
Cielesność
jest potrzebna człowiekowi. Cielesność ma służyć osobie człowieka, a nie
odwrotnie. Osoba ani dusza nie powinny służyć cielesności. Cielesność została
powołana do wcielenia osoby ludzkiej. Osoba została w człowieku wcielona i może
działać przy pomocy ciała. Tak powstał i tak działa człowiek. Bez ciała ani
człowiek, ani ludzka osoba nie mogą działać. Ale to człowiek, czyli osoba
ludzka ma kierować ciałem, a nie odwrotnie.
Ciało jest przyczynowane przez życie i podlega
bezpośrednio ludzkiemu życiu. Ciało jest żywym organizmem. Pozwala na rozwój
ludzkiego życia. Ciało żyje więc dla człowieka (i dla osoby ludzkiej), a nie
człowiek dla ciała. Ciało powinno służyć człowiekowi, ale to człowiek (jako
osoba) ma panować nad ciałem, czyli ma je opanowywać i powściągać.
Ale kiedy człowiek zaczyna myśleć o swojej
cielesności i myśli o sobie z powodu cielesności, i dalej kiedy zaczyna pragnąć
cielesności i tego, co cielesne, a więc kiedy dusza zaczyna żyć cielesnością i
kręcić się wokół cielesności, wtedy w człowieku zawala się to, co duchowe.
Rozum zaczyna służyć zmysłom, zaś wola podporządkowuje swoje pragnienia
przyjemnościom.
Jeśli rozum zostanie pozbawiony oddziaływania
osobowej prawdy, jeżeli więc straci słowo prawdy, to wówczas musi się zwrócić
do poznania zmysłowego. Stąd mamy teorię empiryczną ze stwierdzeniem, że w
rozumie nie ma niczego, czego wcześniej nie byłoby w zmysłach. Jeśli z kolei
wola odwróciwszy się od sumienia zostanie pozbawiona oddziaływania osobowego dobra,
jeżeli więc straci moc czynu dobra (możliwość czynienia dobra), to wówczas
przyjmuje przyjemność za jedyne dobro dostępne człowiekowi i zaczyna kierować
się tym dobrem. Stąd mamy teorię hedonistyczną (albo częściej hedonistyczną
praktykę), która twierdzi, że jedynym dobrem dla człowieka jest przyjemność,
zaś suma przyjemności daje nam szczęście, które staje się przyjemnością i
zadowoleniem duszy.
Rozum pozbawiony kontemplacji prawdy oraz
wola pozbawiona głosu sumienia wzywającego do czynienia dobra stają się
bezładne i bezwolne. Mogą przyjąć jedynie informację zmysłową i poprzestać na
niej albo mogą poszukiwać jeszcze czegoś w samych sobie. Wtedy rozum może
znaleźć logiczne rozumowanie (myślenie) i sformułować poprawnie gramatyczną
wypowiedź, zaś wola może odnaleźć w sobie wolność wyboru i skupić się na
wybieraniu różnych propozycji.
Myślący rozum i wybierająca wola są w stanie
kierować człowiekiem i jego życiem. Mogą one tworzyć duchowy świat człowieka,
czyli świat kultury. Mogą odkrywać, a właściwie wymyślać i podpowiadać
człowiekowi różne rozwiązania, ale nigdy nie będą w stanie dotrzeć do sedna
sprawy, do głębi człowieczeństwa – do osobowej podmiotowości istnienia. Myślący
rozum nie zdoła poznać prawdy osoby ludzkiej i osoby boskiej, zaś wybierająca
wola, czyli tzw. wolna wola, nie zdoła zapragnąć osobowego dobra ludzkiego lub
boskiego. Sam z siebie człowiek może rozmyślać o tym świecie ujętym zmysłowo
oraz może wybierać tylko to, co podsuwają mu zmysły, czyli przyjemności
cielesne. Dopiero gdy człowiek uwolni się od myślenia rozumu i od wybierania
woli (od tzw. „wolności wyboru”), gdy nawróci swój rozum do kontemplacji i
uznania prawdy, a swoją wolę nawróci do pragnienia osobowego dobra, dopiero
wtedy zdoła poznać osobową podmiotowość i uruchomić osobową aktywność. Dopiero
wtedy człowiek stanie się na powrót osobą i zacznie działać jak osoba. Przecież
osoba jest potrzebna człowiekowi do życia. Co więcej, osoba jest potrzebna
człowiekowi do zbawienia.
Dzisiaj człowiekowi potrzebne jest wreszcie
uzdrowienie uczuć. Za sprawą racjonalizmu i intelektualizmu ludzka uczuciowość
została skazana na niebyt i zapomnienie, została porzucona i poniżona. Widziano
w uczuciowości tylko złe żądze i namiętności. Widziano w niej ślepą i ciemną
stronę człowieczeństwa. Nie wierzono, że uczuciowość należy do ludzkiej natury
wyrastającej z osobowej podmiotowości. A przecież to w osobie są źródła
ludzkiej natury i to, co objawia się na poziomie naturalnym pochodzi z samej
osoby.
Rozum jest w stanie przekonać do działania,
czyli namówić, wolę. Ale rozum nie jest w stanie przekonać i namówić do
przeżywania naszych uczuć. Uczucia po prostu są i przeżywają, wydarzają się i
dzieją w nas. Uczucia mogą być posłuszne zmysłom, ale nie słuchają wcale
rozumu. To chyba najbardziej niepokoiło filozofów, którzy odrzucali uczucia.
Dlatego rozum zawsze chciał odrzucić uczucia – po prostu wyrzucić je poza
nawias człowieczeństwa (stoicka apatia). Ale patrząc na to z drugiej strony,
rozum nie może być posłuszny uczuciom, bo to też nie będzie dobre. Rozum musi
jednak wiedzieć, że w człowieku są uczucia, że dzięki nim przeżywamy nasze
życie, że uczucia również informują nas o tym, co się dzieje w człowieku, że
dają nam znać o przeżyciu i upodobaniu piękna, że tylko dzięki uczuciom
jesteśmy w stanie przeżywać ludzkie piękno, czyli doświadczyć wprost osobowego
piękna. Na przykład Dostojewski uważał, że to piękno może uratować świat i
człowieka.
Otóż piękno to życie. Piękno wyraża się w
ludzkim życiu, zaś życie jest pięknem. Potocznie mówimy, że życie jest piękne.
Musimy więc przywrócić naszemu życiu piękno. Musimy odkryć piękno życia, abyśmy
mogli żyć pięknie. Musimy upodobać sobie życie, zachwycić się życiem (carpe
vitam). Musimy poczuć radość życia, ale tego życia, które płynie z samej osoby
ludzkiej. Bo życie stanowi najpierw aktywność istnienia, a dopiero potem
przejawia się w życiu duchowym i cielesnym.
Jeśli rozumowi zabraknie kontaktu z osobową
prawdą dzięki kontemplacji, to sam zacznie on wymyślać i ustalać prawdziwość.
Wtedy będzie skłonny odwołać się do poznania zmysłowego, czyli do faktów
empirycznych – widzę coś, słyszę coś, dotykam czegoś – ale to nie znaczy, że
znam prawdę o sobie. Na podstawie doświadczenia zmysłowego rozum zaczyna myśleć
i rozumować, argumentować i wyciągać wnioski, dedukować i uogólniać
(indukować). Ale to wszystko świadczy tylko o tym, ze myślący rozum jedynie
poszukuje prawdy, lecz nie jest w stanie jej znaleźć, gdyż prawda jest zawarta
w istnieniu bytu (w ludzkiej egzystencji). Myślącemu rozumowi brakuje miary i
zasady, według której ujmowałby ludzi i rzeczy, dlatego zaczyna wszystko
mierzyć miarką zmysłów. W ten sposób ludzi ujmuje wyłącznie tak jak rzeczy.
Jeśli zatem myślący rozum sprowadzimy do
poziomu naturalnego (bez ingerencji ze strony Boga), to będziemy zdani na
empiryzm Locke’a. Myślenie będzie się dokonywało w oparciu o dane doświadczenia
zmysłowego i będzie polegało na abstrahowaniu treści ogólnych (pojęć i znaczeń)
z danych zmysłowych (wyobrażeń). Ale w ten sposób rozum staje się całkowicie
uzależniony od zmysłów. Nie można w ogóle mówić o tym, czego nie ma w ujęciach
zmysłowych. Z prostych wrażeń powstają wyobrażenia i dalej cała nasza wiedza
zjawiskowa. Według Kanta rozum dokonuje jedynie zespolenia wrażeń w
intencjonalne treści przedmiotowe (fenomeny). Rozum nadaje więc treściom
zmysłowym znaczenie (sens przedmiotowy), czyli tworzy pojęcia i sądy.
Jeśli z kolei woli zabraknie kontaktu z
osobowym dobrem dzięki sumieniu, to wola zaakceptuje i wybierze sobie jakieś
dobro dostępne w doświadczeniu zmysłowym, co sprowadza się do afirmacji
przyjemności. Wola przestaje wówczas dążyć do dobra osobowego (bonum honestum),
zaczyna zaś uganiać się za przyjemnościami. Tak rodzi się praktyczny hedonizm,
gdy kierujemy się w działaniu przyjemnością. Robię wtedy tylko to, co sprawia
mi lub komuś innemu przyjemność. Natomiast szczęściem będzie dla mnie jakaś
suma osiąganych przyjemności (Bentham). Ale działanie na zasadzie przyjemności
prowadzi prostą drogą do przyzwyczajenia i uzależnienia się. Odczuwane
przyjemności trzeba rozszerzać i wzmacniać, gdyż konieczne stają się coraz
silniejsze doznania. To, co sprawiało przyjemność raz, drugi, ... dziesiąty,
przestaje w końcu być przyjemnością. Trzeba więc stale intensyfikować doznania,
a to prowadzi już do uzależniającej eskalacji (nasilenia doznań).
Co ciekawe, poprzez takie poddanie się
doznaniom zmysłowym rozum i wola nie tracą swojego duchowego charakteru, ale
podnoszą i stawiają na poziomie duchowym to, co nie jest duchowe. To, co
duchowe zostaje zastąpione przez to, co cielesne i materialne. Na przykład w
wiedzy naukowej będzie się liczyła struktura materii a nie struktura bytu. Ale
w przypadku człowieka powoduje to zupełny redukcjonizm, czyli spłaszczenie
człowieczeństwa i sprowadzenie go do jednego wymiaru.
Duchowość staje się wówczas odbitką albo
jakąś kiepską kopią cielesności, tak jak u Hume’a pojęcia były kopiami wrażeń.
Ale dzięki temu duchowość odcina się od swojego źródła osobowego. A zrywając z
aktywnością osoby zatraca swoją osobowość, czyli indywidualny charakter i
szczególny znak osoby, staje się natomiast świadomością. Świadomość stanowi
jakby duchowość bezosobową. Jest ona próbą budowania duchowości na gruncie
doświadczenia zmysłowego. Ale wtedy staje się jedynie kopią tego doświadczenia.
Czy można zbudować duchowość z elementów
cielesności? To tak jak byśmy chcieli
zbudować rzeczywistość z tworzyw sztucznych. Znika to, co naturalne i
ekologiczne, a w to miejsce pojawiają się sztuczne twory – np. zwierzątka z
tworzyw sztucznych ale z wyposażeniem elektronicznym, rośliny i kwiaty
imitowane z materiałów wyprodukowanych sztucznie, wreszcie sztucznie pożywienie
powstałe w wyniku syntezy chemicznej (tak jak sztuczne smaki i zapachy). A
przecież jeśli się rozejrzymy dookoła, to zobaczymy, że te wszystkie rzeczy już
funkcjonują. Czy chcemy zafundować sobie sztuczną duchowość, tak jak mamy już
sztuczne serce lub sztuczną nerkę?
Sztuczna duchowość w postaci świadomości chce
dziś zapanować nad człowiekiem. I co więcej, coraz chętniej poddajemy się i
ulegamy takiej duchowości, sądząc, że jest to zdobycz naszych czasów. Kiedy
więc zdobędziemy się na sztuczne życie? A może to już jest ten etap, jak w
przypadku in vitro? Mamy sztuczne zapłodnienie, brakuje nam tylko sztucznego
narodzenia. Historia ludzkości przebyła dziwną drogę od niepokalanego poczęcia
Maryi do sztucznego zapłodnienia.
Jak uzdrowić uczucia/1
Jak uzdrowić uczucia?
Uczucia są czymś bezpośrednio dostępnym człowiekowi.
Ale jak się wydaje, uczucia są najtrudniejszym problemem, jaki stara się
podejmować antropologia. Jak przeżyć samo czyste uczucie nieskażone danymi
świadomości? Do zbadania problematyki uczuciowości trzeba wyizolować samo
przeżywanie uczuć, żeby wykluczyć wpływy rozumu i woli. Łatwo bowiem pomylić
same uczucia z naszą wiedzą lub poznaniem uczuć przez rozum. Czymś innym jest
przecież być wesołym, a czymś innym wiedzieć, co nas cieszy lub wiedzieć, że
jest się wesołym. Dlatego w fenomenologii (a zwłaszcza u Schelera) doszło do
niedopuszczalnego błędu – pomieszania przeżyć z aktami intencjonalnymi
świadomości. Scheler uznał, że człowiek przeżywa wartości. A to znaczyło, że
dostęp do wartości umożliwiają nam emocje, czyli uczucia. Jest to kompletna
bzdura. Świata wartości, jeśli taki w ogóle istnieje, albo samych wartości
dotyczy jedynie nasze myślenie, które samo ma charakter intencjonalny. Myślenie
jest poznawczym zamierzeniem albo poznawczym podążaniem za czymś, co wydaje się
nam cenne i wartościowe, albo potrzebne i korzystne, albo pożyteczne i
przyjemne.
To nasze myślenie jest w stanie stworzyć sobie
własny świat wartości. Będzie to wówczas myślenie o działaniu, czyli to, co
dawniej nazywano poznaniem praktycznym. Poznanie praktyczne nie może być
teorią. Ono jest poznaniem normatywnym (wiedzą normatywną). Poznanie praktyczne
to wiedza o przyszłości, wiedza o tym, jak postąpić w przyszłości. Nie ma w nim
logicznej konieczności rozumowania. Nie ma nawet prawdy poznawczej. Jest tylko
słuszność normatywna. Słuszność normy moralnej lub prawa moralnego. Będzie to
słuszność działania i postępowania, a nie prawdziwość realności. Słuszność
oparta na dobru a nie na prawdzie. Przekonanie, że postępuję dobrze. To
przekonanie jest skutkiem mocy woli, jaką stanowi prawość woli. Ponadto to
przekonanie opiera się na wezwaniu sumienia, które określa normę postępowania
(„czyń dobro”). To nasze sumienie potwierdza słuszność działania. Musimy działać
w zgodzie z sumieniem.
Trzeba teraz zapytać, skąd się bierze ocena
działania? Zwykle wiązano ocenę z sumieniem jako świadomością moralną. Mówimy,
że to sumienie rozlicza nas z naszego działania. Ale często przykładamy
działanie do zamiaru, porównujemy je ze sobą i wtedy oceniamy. Zamiar działania
jest intencją poznawczą. Intencją, która powinna się kierować wezwaniem
sumienia: „czyń dobro”. Celem działania jest jakieś dobro, stąd zamiarem jest
osiągnięcie tego dobra. Zamierzone osiągnięcie dobra staje się miarą dla
naszego działania. Dlatego mówimy, że działanie ma właśnie zmierzać do dobra.
Zmierzanie do dobra staje się dla działania miarą i podstawą oceny. W działaniu
zamierzamy osiągnąć dobro (coś dobrego). A więc właściwą miarą działania
powinno być dobro jako cel działania, a nie samo zamierzenie działania (sama
intencja). Miarą i oceną działania powinien być kres działania, czyli
osiągnięty cel, a nie sam początek, czyli intencja jako zamierzenie. Mierzymy
bowiem zawsze do celu. Zamierzenie jedynie rozpoczyna działanie. Jest tylko
naszym myśleniem o działaniu. Ono jedynie ukazuje nam cel. Ma nam pokazać cel.
Natomiast dokonane działanie pokazuje faktyczne i prawdziwe dobro. Dzięki
działaniu nasze zamierzenie się wypełnia (spełnia się lub nie). Cel zamierzenia
staje się czymś posiadanym lub nie. Gdy osiągnęliśmy cel i posiadamy go realnie
dzięki działaniu, wówczas stwierdzamy, że intencja została spełniona (zamiar
został spełniony). Zamierzamy coś zrobić poznawczo, czyli w poznaniu, natomiast
wypełniamy to w działaniu.
Ale czy działania porównujemy wyłącznie z
zamierzeniami? Przecież powinniśmy odnieść działanie do nakazu „czynienia
dobra”, czyli z jednej strony do prawdziwego poznania rzeczywistości (dobre
jest to, co realne), a z drugiej strony do właściwego odniesienia do tej
rzeczywistości (czyli działania, czynienia sobie jej poddaną). Stajemy więc
przed ważnym problemem, czy działanie jest powodowane przez poznanie i samo
poznawcze zamierzenie, czy przez realne dobro, które rozwija się w działaniu?
Działamy zawsze w realnym świecie, w rzeczywistości. Ale planujemy działanie w
naszych myślach. Zamierzamy działać w myślach, ale działamy już w
rzeczywistości. Zamierzenie jest naszym myśleniem o działaniu. A zatem czy
podstawą zamiaru działania jest tylko myślenie, czy sama rzeczywistość? A może
po prostu poznanie rzeczywistości?
Tylko wtedy, gdy nasze myślenie jest zgodne z
rzeczywistością, możemy dobrze działać. Nasze zamierzenie (intencja) musi
ujmować realny cel, żeby działanie doprowadziło do osiągnięcia dobra. Najlepiej
można to ująć w ten sposób, że prawda w myśleniu i zamierzeniu doprowadzi nas
do dobra w działaniu. Nie ma innej drogi. Prawda i dobro stanowią fundament
ludzkiego życia i ludzkiej aktywności. Ale przecież człowiek może działać nawet
wtedy, gdy nie zna prawdy. Czy wówczas jego działanie będzie dobre?
Tutaj trzeba powrócić do sumienia. Sumienie jest
najczęściej pojmowane jako sąd praktyczny rozumu. Ale taka propozycja sprowadza
sumienie do sfery poznawczej. Sąd praktyczny jest przecież naszym myśleniem. A
sumienie nie jest żadnym myśleniem. Sumienie wzywa nas do działania, niejako
zachęca nas bezpośrednio do działania. Może nawet nakazuje to działanie.
Wezwanie „czyń dobro” nie jest sądem poznawczym orzekającym prawdę. Nie jest więc
stwierdzeniem poznawczym. Nie jest także naszym myśleniem. Jest to coś więcej.
Jest to rozkaz lub wezwanie, które wyraża moralną powinność. Jest to jakby głos
samej powinności. Masz działać czyniąc dobro. Dlatego sumienie stanowi pobudkę
do działania – jakby sygnał startowy. Poprzez nakaz i powinność sumienia
przemawia sama osobowa realność człowieka (osobowe dobro). To właśnie osobowe
dobro wzywa nas do działania. Przywołuje nas do siebie i zaprasza – „czyń
dobro”. To znaczy, że dobro należy czynić. Nie można dobra pomijać, ani
odrzucić.
Krąpiec uważa, że każdy człowiek jest zdolny do
sformułowania takiego sądu na temat działania. Każdy człowiek musi określić dla
siebie propozycję działania. Musi odpowiedzieć sobie, dlaczego działa oraz co
jest celem jego działania (czyli osiąganym dobrem). Dlaczego działam? Dlatego,
że muszę czy dlatego, że chcę? Działam, bo chcę osiągnąć dobro! To znaczy, że
działam dla dobra. Ale co to będzie za dobro? Moje czy twoje? Albo więc działam
jedynie dla siebie i swojego dobra – wszystko robię dla siebie, albo działam
dla kogoś innego i jego dobra – robię coś dla Ciebie. Jak to odnieść do
sumienia?
Głos lub wezwanie sumienia musi być efektem
wewnętrznego doświadczenia osoby. Jeżeli nasze duchowe władze – rozum i wola –
zrezygnują z doświadczenia wewnętrznego, to pozostaje im wtedy słuchanie
doświadczenia zmysłowego. Zmysły informują nas o cielesnej stronie
rzeczywistości. Pokazują więc jeden wymiar. Człowiek jest wcielona osobą.
Zmysły informują nas o naszej cielesności. Dopiero doświadczenie wewnętrzne
może poinformować nas o osobie, czyli osobowej podmiotowości istnienia.
Doświadczenie zmysłowe ukazuje nam jedynie sprawnie działającą cielesność.
Wówczas uczuciowość podporządkowana zmysłom odwołuje się wyłącznie do
przeżywania przyjemności jako czegoś pozytywnego. Z kolei rozum otrzymuje
informację, że podstawowym i właściwie jedynym dobrem jest przyjemność. A to
prowadzi do sformułowania tezy hedonistycznej, że dobrem dostępnym dla
człowieka jest przyjemność. Cielesność poprzez doświadczenie zmysłowe obdarza
uczucia doznaniem przyjemności, a rozum pozbawiony doświadczenia wewnętrznego
jest skłonny to zaakceptować, gdyż uważa, że prawdziwe poznanie płynie poprzez
zmysły. Wszystko to razem prowadzi człowieka do praktycznego hedonizmu. Wówczas
formułuje on postulat – „używaj przyjemności, bo to jest coś dobrego”.
Jak uzdrowić uczucia? Trzeba je wyrwać spod władzy
ciała i zmysłów. Jeśli uczucia będą znały jedynie informację zmysłową i zetkną
się tylko z nią, to będą się kierowały albo różnorodnością doznań (np.
bogactwem smaków, bogactwem dźwięków, bogactwem barw i kolorów, itp.), albo
intensywnością doznań (poszukiwanie silnej rozkoszy, mocnych wrażeń, czyli jak
mówimy „adrenaliny”, np. w sportach ekstremalnych). Po prostu uczucia fascynują
się wtedy doznaniami przyjemności lub przykrości, albo samym przeskokiem od
bólu do rozkoszy. Ale to prowadzi do nieustannej pogoni za takimi doznaniami.
Stąd rodzi się już uzależnienie i nałogi. Stale chcielibyśmy przeżywać rozkosz
lub „adrenalinę” (właściwie lęk o swoje życie). Uważamy, że bez tego nasze
życie jest nudne i pozbawione sensu.
Uczucia są władzą i zdolnością pożądawczą. Tak
naprawdę kierują się pożądliwością życia. To w uczuciowości przeżywamy nasze
życie, a nie w rozumie lub w świadomości. Ale uczucia potrzebują informacji o
pięknie życia, o osobowym pięknie, która dociera do nas w postaci doświadczenia
wewnętrznego jako upodobanie. Uczucia powinny więc kierować się pięknem życia,
a nie przyjemnościami związanymi z przebiegiem naszego życia. Uczucia nie mogą
zadowalać się jedynie przyjemnościami płynącymi z różnych czynności życiowych.
Uczucia potrzebują doświadczyć samego piękna życia, aby mogły dobrze służyć
życiu.
Uczucia potrzebują fascynacji. Potrzebują się czymś
zachwycić, zafascynować. Ale to nie może być fascynacja doznawaniem cielesnym,
czyli odczuwaniem czegoś przyjemnego lub przykrego. Fascynacja uczuciowa
powinna dotyczyć piękna. To musi być przeżycie piękna. Fascynacja musi być
przeżyciem czegoś duchowego a nie cielesnego. Dlatego fascynacja powinna być
upodobaniem osobowego piękna. Piękna doświadczamy w akcie upodobania. Podoba
nam się to, co jest piękne. Coś jest piękne i dlatego nam się podoba. To
znaczy, że samo piękno wywołuje upodobanie. Piękno jest realną własnością
transcendentalną zawartą w istnieniu bytu. Jest własnością istnienia. Piękno
ożywia nasze uczucia i daje im siłę do działania. Piękno ma więc moc ożywiania.
Ono ożywia naszą cielesność, gdyż sprawia zmysły i uczucia. Życie ożywia
materię, zaś piękno ożywia i kształtuje cały organizm żywy, czyli naszą
cielesność. To właśnie piękno sprawia, że byty są piękne i ciekawe, oraz
interesujące i fascynujące. Można więc stwierdzić, że to piękno powoduje rozwój
przeróżnych form życia, a nie ewolucja. Ewolucja dostosowuje jedynie
różnorodność do wymogów środowiska.
Osobowe piękno człowieka kształtuje zatem jego
cielesność (cielesny organizm). To piękno nadaje ciału właściwa mu postać i
kształt. Piękno kształtuje nasze zmysły i uczucia, oraz ich działania. Piękno
pozwala nam rozwijać i wykorzystywać różne naturalne umiejętności i talenty.
Stąd bierze się sztuka (np. taniec i muzyka).
Mamy więc najpierw wewnętrzną mowę osoby, która
potrzebuje uzewnętrznienia, aby przemówić do innych osób ludzkich. Takim
pierwotnym uzewnętrznieniem mowy osobowej była muzyka i taniec. Dopiero potem
przyszły słowne opowieści. Człowiek zawsze starał się opowiadać o sobie, o
swoim wewnętrznym doświadczeniu Boga. Człowiek miał poczucie, że jego duchowe
przeżycia dotyczą czegoś niewypowiedzianego i nieogarnionego. Dlatego taniec i
muzyka były pierwotną opowieścią człowieka o Tajemnicy Bożej Obecności. Do tej
pory taniec pozostał jednym z najważniejszych „środków wyrazu”. Tańcem można
wszystko opowiedzieć, przekazać własne przeżycia. Tak było zawsze w dawnych
kulturach Afryki, Indii i Polinezji, Ameryki i Azji.
Jak uzdrowić uczucia/2
Wewnętrzna aktywność osoby wyraża się najpierw w
działaniach naszych władz duchowych, a następnie w działaniach władz
cielesnych, aby na koniec przenieść się na poruszenia ciała albo na poruszenia
zdolności głosowych (vox – voces). Cała aktywność i ekspresja człowieka zaczyna
się na poziomie osoby, czyli podmiotowości istnienia. Tam zachodzą relacje
osobowe, które są podstawą wszelkiej aktywności osobowej. Te relacje –
zwłaszcza relacje z Bogiem – pobudzają aktywność osoby, która wywołuje
działania we władzach duchowych.
Aktywność osobowa pobudza do działania nasze władze
duchowe. Ta aktywność przejawia się w aktach sumienia, kontemplacji oraz
upodobania (conscientia, contemplatio, complacentia). Te osobowe akty stanowią
podstawę i źródło aktywności władz duchowych – woli, rozumu i uczuć. Są one
podmiotowane przez samą osobę. Władze duchowe jako możności potrzebują pobudki
do działania. To musi być pobudzenie w postaci aktu. Właśnie takimi aktami są
sprawcze działania własności osobowych zawartych w istnieniu (prawdy, dobra i
piękna). Jest to aktywność samej osoby, czyli akty osobowe. Mówimy także, że
osoba przemawia – jej aktywność jest mową wewnętrzną, mową serca i umysłu.
Aktywność osoby przepływa lub emanuje do sfery duchowej. Akty osobowe
przepływają do władz duchowych. Akty sumienia, kontemplacji i upodobania
uruchamiają działania władz duchowych.
Nasza uczuciowość potrzebuje osobowej aktywności w
postaci aktu upodobania. Upodobanie dotyczy piękna i przenosi to piękno lub
jego obraz do uczuciowości. Dzięki temu władza uczuciowa może w ogóle zacząć
działać, gdyż zyskuje w ten sposób zasadę i miarę działania. Może wtedy działać
mocą piękna, które popycha ją do pięknych rzeczy. Dopiero wówczas uczuciowość
zaczyna pożądliwie pragnąć czegoś pięknego (czyli tego, co posiada realne
piękno). Pojawia się więc pożądliwość tego, co realne, ponieważ tylko realne
byty dysponują własnością piękna. Ale dla pożądliwości naszych uczuć najbliższe
staje się osobowe piękno człowieka oraz to wszystko, w czym to piękno się
zawiera i wyraża. Przede wszystkim chodzi tutaj o ludzkie życie, które jest
obrazem piękna. Dlatego nasza pożądliwość w pierwszym rzędzie dotyczy życia.
Uczuciowość pożądliwie pragnie życia. Ludzka uczuciowość stanowi zatem
przeżywanie życia.
Człowiek przeżywa swoje życie. Przeżywa je właśnie
dzięki uczuciowości, a nie dzięki świadomości. Świadomość może co najwyżej
rejestrować nasze przeżycia, ale nigdy ich nie spełnia. To, co zostanie zarejestrowane
w świadomości, jest jedynie wtórną informacją o naszych przeżyciach.
Najczęściej jest to wyłącznie nasze myślenie o przeżyciach, a nie samo
przeżywanie. Czymś innym jest bowiem przeżycie radości, a zupełnie czymś innym
wiedza lub myślenie o tym przeżyciu.
Dlatego życie przeżywamy dzięki uczuciowości. Tylko
takie przeżywanie stanowi realne doświadczenie życia. Myślenie o życiu jest
najczęściej naszymi wyobrażeniami i marzeniami, a nie faktycznym życiem, które
się w nas dzieje. Dzisiaj zamiast przeżywać życie każe się nam myśleć o życiu,
czyli myśleć o nauce i studiach, o karierze zawodowej i zabezpieczeniu
emerytalnym. Człowiek zamiast żyć stara się wymyślić swoje życie jak najlepiej.
Otóż człowiek powinien najpierw żyć i przeżywać to
życie, a dopiero potem poznawać i doświadczać tego życia i na koniec dopiero
myśleć o swoim życiu. Nie można zaczynać życia od myślenia o nim. To jest błąd.
Życie zaczyna się od przeżywania, które dzieje się w uczuciowości. Życia
doświadczamy naprawdę dopiero wtedy, gdy je przeżywamy w naszej uczuciowości.
Dopiero wtedy, gdy przeżyjemy pożądliwość życia, czyli bezwzględne pragnienie
życia, będzie nas stać na dar nowego życia. Dar życie jest skutkiem fascynacji
życiem. Jest skutkiem upodobania życia, czyli uczuciowego ukochania życia. Dar
życia nie jest skutkiem myślenia o życiu. Tylko naszą uczuciowość stać na takie
zaangażowanie w dawanie życia – w przekazywanie życia. I to właśnie wtedy dar
życia staje się czymś naprawdę osobowym, bo to będzie akt osoby działający poprzez
uczuciowość.
Uczuciowość może więc współgrać z osobą ludzką.
Uczuciowość nie musi być podporządkowana doznaniom cielesnym, ani nie musi być
podporządkowana naszemu rozumowi z jego myśleniem. Uczuciowość działa
najlepiej, gdy jest podporządkowana aktywności osobowej – czyli upodobaniu
piękna. To uczuciowość nakazuje nam żyć, bo to ona ma nadzieję na przyszłe
życie. Nadzieja nie jest ani czymś związanym z rozumem, ani czymś związanym z
wolą. Nadzieja jest osobowym przeżyciem uczuciowości. Dotyczy bezpośrednio
samego życia. Dotyczy życia każdego z nas. Moja nadzieja dotyczy mojego życia ,
ale także daru życia dla moich dzieci.
To nadzieja każe nam żyć, bo to nadzieja stanowi
przeżycie naszego przyszłego życia. Nadzieja zaprasza nas do przyszłego życia. Jakby
otwiera nas na przyszłość i na to, co niewiadome. Nadzieja oswaja nas z
niewiadomym. Nadzieja pozwala nam przyjąć to, co będzie. Nie pozwala nam stać w
miejscu i czekać. Nie pozwala zatrzymać się naszemu życiu. Ona pcha nas stale
do przodu w nieznane. Nadzieja wie lub czuje, że życia nie można zatrzymać lub
wyłączyć. Nadzieja podpowiada nam, że życia nie wolno przerwać. Ludzkie życie
biegnie wciąż do przodu i nadzieja podążą tuż za nim, a może nawet wyprzedza
nieustannie to życie. Bo nadzieja jest ciągłym oczekiwaniem na nowe lepsze
życie. Jest wreszcie oczekiwaniem na zbawienie i życie wieczne.
Padło tutaj ważne stwierdzenie, że życie ożywia
materię. Tak powstaje cielesność jako żywy organizm. Życie więc ożywia, ale
dalej to piękno kształtuje ożywioną materię. Piękno nadaje ciału kształt i
harmonię, barwy i kolory. Wydaje się, że to piękno rządzi rozwojem i
różnorodnością żywych organizmów. Bo nawet jeśli zewnętrznie dostosowują się
one do środowiska, to muszą posiadać wewnętrzną moc rozwoju. Żywe organizmy
rozwijają się dzięki sprawczej aktywności piękna.
Życie ożywia materię, czyli sprawia, że pojawiają
się żywe istoty. Ale cały dalszy rozwój zależy już od własności piękna. Piękno
jakby kształtuje życie, formuje je. Żywe organizmy przybierają piękne kształty
i barwy. Dlatego powiemy, że piękno jest aktem i formą życia, zaś samo życie
będzie możnością rozwoju. Mamy więc najpierw ożywienie materii, a dalej
uformowanie życia i ciała. Tak powstają różne formy życia. Pierwsze ożywienie
materii pochodzi od Boga. To Bóg jest Dawcą Życia i Pierwszym Ożywicielem. Ale
dalsze ukształtowanie życia (żywego organizmu) jest dziełem piękna zawartego w
istnieniu bytu. Rozwój życia jest dziełem piękna. Właśnie piękno odpowiada za
rozwój życia. Piękno sprawia indywidualny rozwój życia. Piękno pcha życie do
rozwoju i postępu. Dlatego życie nigdy nie stoi w miejscu. Życie potrzebuje
nieustannego rozwoju (progressio), czyli kroczenia do przodu. Życie zawsze
idzie naprzód, życie się dzieje i wydarza. W tym właśnie wyraża się piękno
życia.
Życie ożywia materię. Powstają w ten sposób
organizmy żywe. Dalej piękno sprawia, że te organizmy rozwijają się w kierunku
zwierząt, czyli jak mówimy, rozwiniętych form życia. Wreszcie osobowa prawda i
dobro mogły sprawić, że powstał człowiek obdarzony rozumną duszą. Istnienie
bytu stwarza sam Bóg, ale rozwój sfery istotowej, czyli konkretnej natury, jest
związany z wyposażeniem stworzonego istnienia.
Dlatego powiemy, że rozwój organizmów żywych nie
jest wyłącznie procesem ewolucyjnym. W tym rozwoju nie chodzi tylko o samą
ewolucję jako przystosowanie się do środowiska zewnętrznego. Mamy w bytach
wewnętrzne źródło rozwoju, które znajduje wytłumaczenie przyczynowe, czyli
metafizyczne. Trzeba więc stwierdzić, że oba procesy – 1) wewnętrzna przyczynowość
własności transcendentalnych oraz 2) zewnętrzne przystosowanie się do
środowiska – wzajemnie się uzupełniają. Nie ma ewolucji bez ontycznej
przyczynowości wewnętrznej, zaś ontyczna przyczynowość jest uzupełniana przez
ewolucyjne przystosowanie się organizmów.
Wszelkie procesy mają zatem źródło w przyczynowej
strukturze bytu, czyli ontologii. Tak samo wszystkie działania bytu są
uprzyczynowane wewnętrznie, nawet jeśli przebiegają na zewnątrz. Nic nie dzieje
się bez przyczyny. Wszystko musi mieć swoją przyczynę. W człowieku wszystkie
działania sprowadzają się do aktywności istnienia (w myśl formuły operari
sequitur esse). Tam leży przyczyna i początek całej aktywności człowieka, bo
tam znajduje się osobowa podmiotowość. Tylko akt istnienia dysponuje pełną
aktywnością. Dlatego taka aktywność jest w stanie pobudzić do działania
możność, którą stanowią władze duchowe. Bez sprawczej mocy aktu możność
pozostanie jedynie czystą możliwością działania.
Władze duchowe człowieka zawarte w jego naturze
muszą mieć łączność z osobową podmiotowością. Bez tej łączności władze nie są w
stanie odpowiednio działać, gdyż nie będą dysponowały zasadą działania (czyli
przedmiotem formalnym). Jeśli zabraknie tej zasady działania, to władza traci
pobudkę do działania i staje się jedynie magazynem dostępnych przedmiotów
materialnych.
Tak dzieje się na przykład z rozumem. Gdy rozum
straci swoje osobowe korzenie, wtedy staje się świadomością, czyli staje się
rozumem myślącym. Myślący rozum traci związek z realnością osoby. Traci związek
z osobową własnością prawdy. Zaczyna wówczas sam wytwarzać swoje przedmioty w
oparciu o dane zmysłowe. Dlatego rozum, który powinien być możnością poznawania
prawdy, staje się możliwością tworzenia treści poznawczych. W ten sposób rozum
zmienia się w świadomość, która tworzy poznanie i jest magazynem dowolnych
treści poznawczych (intencji poznawczych).
Tylko rozum powiązany z osobową prawdą posiada
zasadę i miarę poznania. Jest wtedy zdolny do poznawania prawdy i prawdziwych
rzeczy. Jest zdolny do odróżniania prawdy od fałszu. Jeśli jednak zabraknie tej
zasady i miary poznania, to rozum zaczyna dowolnie wybierać i tworzyć treści
poznawcze. Zaczyna żonglować poznaniem i poznawanymi rzeczami. Nie wiadomo, co
jest prawdziwe, a co fałszywe. Poznanie człowieka przestaje się różnić od
poznania krasnoludka.
Wola pozbawiona osobowej aktywności staje się z
kolei wolną decyzją (liberum arbitrium). Wola będzie wtedy dysponowała
wolnością i swobodą wyboru i decyzji, ale będzie to jedynie możliwość działania,
czyli możliwość wyboru dobra i zła. A przecież wybór zła jest zawsze działaniem
na opak, jakby antydziałaniem. Prawidłowe działanie woli polega na afirmacji
dobra, czyli bezwarunkowym pragnieniu dobra. Taka afirmacja dotyczy przede
wszystkim osobowego dobra. To znaczy, że możemy kochać tylko osoby. Wojtyła
podkreślał, że tylko osobie należy się miłość, bo jest ona szczególnym dobrem
(dobrem bezwzględnym).
Natomiast wszystkich innych rzeczy dotyczy używanie
(usus). Rzeczami i wytworami posługujemy się bowiem do różnych celów,
najczęściej dla zaspokojenia własnych potrzeb. Rzeczy nie posiadają
bezwzględnego dobra jak osoby. Ich dobrem jest użyteczność lub funkcja, jaką
pełnią, w przypadku wytworów sztuki i techniki. Użyteczność – czyli to, do
czego służą nam rzeczy i do czego mogą być użyte lub zastosowane. Krzesło służy
nam do siedzenia, stół do jedzenia, nóż do krojenia, woda do picia, potrawy do
jedzenia. Nawet jeśli krzesło uważamy za piękne, zaś wodę za coś wspaniałego,
to jednak nie mają one tej pełni i bogactwa (tej wartości), co godność
człowieka. Osoba ludzka jest dobrem bezwzględnym. Osoba nie służy do niczego.
Osoba jest czymś najwspanialszym. Oczywiście osoba jeśli sama zechce, może
służyć swoim życiem i działaniem komuś innemu. Ale to nie umniejsza jej
godności i wartości.
Osoba sama jest celem. Nie można używać osoby do
innych celów. Inaczej mówiąc, celem osoby jest po prostu istnienie. Godność
osoby polega na samym istnieniu, na byciu osobą. Godnością jest samo osobowe
istnienie. Osoba więc istnieje dla siebie i dla innych osób. Dlatego ona sama
może oddać się komuś innemu. Osoba może się poświęcić dla drugiej osoby.
Jeżeli wola człowieka utraci kontakt z osobowym
dobrem, który zapewnia jej sumienie, to przestaje afirmować to dobro, a więc
przestaje kochać i chcieć dobra. Taka wola zostaje zupełnie pozbawiona kontaktu
z osobowym dobrem. W ten sposób traci zasadę i miarę swojego działania. Wówczas
pozostaje jej do dyspozycji jedynie wybór używania. Wola zaczyna wybierać różne
sposoby używania, zaczyna posługiwać się rzeczami i wytworami dla swoich
potrzeb. Niestety ten sposób działania przenosi również na ludzi. Zaczyna
posługiwać się ludźmi nie dostrzegając w nich osobowego dobra, a jedynie źródło
przyjemności.
Wola pozbawiona kontaktu z osobowym dobrem staje się
wolą używającą. Głównym jej działaniem staje się wybór różnych sposobów
używania. Chcenie i afirmacja zamieniają się w wolność decydowania. Wola staje
się wolną decyzją (liberum arbitrium). Ale jej decyzje przestają być prawe i
mądre, a stają się jedynie wolne na zasadzie możliwości wyboru. Wolna wola jest
już zdolna tylko do wybierania czegoś, ale nie jest zdolna do chcenia i
afirmacji pełnego dobra osoby. Człowiek zaczyna się kierować własną korzyścią i
pożytkiem i będzie wybierał tylko to, co uważa za korzystne i pożyteczne dla
siebie. Na koniec powiemy, że utrata sumienia i kontaktu z osobowym dobrem
prowadzi bezpośrednio do praktycznego utylitaryzmu i hedonizmu.
Podobnie wygląda sprawa z uczuciami. Działają one
właściwie tylko w łączności ze sferą osobową, w tym przypadku w łączności z
osobowym pięknem. Osobowe piękno w akcie upodobania nadaje uczuciowości zasadę
i miarę działania. Właśnie dzięki temu uczuciowość zdobywa pobudkę do
działania. Uczucia zaczynają przeżywać piękno albo jego obraz. Osobowe piękno
jest bowiem czymś duchowym i nie cielesnym. Natomiast uczucia działają już na
styku duszy i ciała. Dlatego zasadą i pobudka staje się dla nich jakby cielesny
obraz piękna, którym jest konkretne życie. Życie jest obrazem piękna i wyraża
się w konkretnej postaci ludzkiego życia. Ludzkie życie staje się więc zasadą i
miarą uczuciowości.
Ale co się dzieje, jeżeli uczucia stracą kontakt z
osobową podmiotowością i jej aktami? Wtedy uczucia pozostają zdane same na
siebie. Gdy przestaje działać upodobanie piękna i pięknego życia, wtedy uczucia
zostają zdane na doznania cielesne. Uczucia oderwane od osoby mogą przeżywać
wyłącznie doznania cielesne. Ale takie przeżywanie sprowadza się do odczuwania
przyjemności lub przykrości (cierpienia). Wówczas uczucia zaczynają błądzić,
gdyż wydaje im się, że życie ma być łatwe i przyjemne, a nie piękne. Znikają
takie uczucia jak radość i nadzieja, pragnienie życia i dążenie do
przekazywania życia. Pozostaje jedynie pogoń za przyjemnościami.
Ale takie hedonistyczne podejście do życia zaciemnia
samą istotę życia ludzkiego. Odbiera życiu całe piękno łącząc je tylko z
przyjemnościami. Taka postawa prowadzi już bezpośrednio do rozwoju wszelkiego
typu uzależnień. Różne uzależnienia rozwijają się bowiem na gruncie
praktycznego hedonizmu. Życie przyjemnościami prowadzi najpierw do
przyzwyczajeń, a następnie do uzależnień. Dlatego powiemy, że uzależnienie jest
skutkiem oderwania naszej uczuciowości od osobowego piękna i wydania jej na
pastwę przyjemności.
Uzależnienie jest stanem lub postawą zdegradowanej
uczuciowości. Jest stanem uczuciowości zdegradowanej do poziomu doznania
cielesnego. Wówczas uczuciowość podlega fizycznemu stanowi naszej cielesności.
Normalnie człowiek je, kiedy jest głodny. W stanach uzależnienia człowiek chce
jeść, kiedy tylko zniknie doznanie przyjemnego smaku w ustach. Dlatego je na
okrągło. Albo brak nikotyny lub alkoholu w organizmie wywołuje przeżycie
przykrości, gniew lub rozpacz, czasami lęk. Taki człowiek reaguje jedynie na
pobudzenie organizmu, a więc również uczuciowości, odpowiednimi dawkami używki
(narkotyków, nikotyny lub alkoholu). Człowiek uzależniony przeżywa nieustanny
dramat życia, a nie samo życie. Życie człowieka uzależnionego jest ciągłym
dramatem i cierpieniem, miotaniem się i walką o potrzebną używkę. Na koniec
jedyną przyjemnością jest stan, gdy niczego już nie czujemy (taki stan
śmiertelnej apatii). A potem już tylko śmierć. Z tego zaklętego kręgu trzeba po
prostu uciekać.
Jak uzdrowić uczucia? Tego może dokonać tylko
osobowe piękno. Trzeba zachwycić się pięknem ludzkiego życia. Trzeba zachwycić
się Pięknem Boga (Bożą Chwałą). To jest najlepsza droga do zachwycenia się
samym życiem człowieka, a nie jego cielesnością. Nasze uczucia muszą pożądliwie
pragnąć życia. Muszą cieszyć się życiem.
Subskrybuj:
Posty (Atom)