15 października 2012

W obronie uczuć i cielesności

Cielesność jest potrzebna człowiekowi. Cielesność ma służyć osobie człowieka, a nie odwrotnie. Osoba ani dusza nie powinny służyć cielesności. Cielesność została powołana do wcielenia osoby ludzkiej. Osoba została w człowieku wcielona i może działać przy pomocy ciała. Tak powstał i tak działa człowiek. Bez ciała ani człowiek, ani ludzka osoba nie mogą działać. Ale to człowiek, czyli osoba ludzka ma kierować ciałem, a nie odwrotnie.

Ciało jest przyczynowane przez życie i podlega bezpośrednio ludzkiemu życiu. Ciało jest żywym organizmem. Pozwala na rozwój ludzkiego życia. Ciało żyje więc dla człowieka (i dla osoby ludzkiej), a nie człowiek dla ciała. Ciało powinno służyć człowiekowi, ale to człowiek (jako osoba) ma panować nad ciałem, czyli ma je opanowywać i powściągać.

Ale kiedy człowiek zaczyna myśleć o swojej cielesności i myśli o sobie z powodu cielesności, i dalej kiedy zaczyna pragnąć cielesności i tego, co cielesne, a więc kiedy dusza zaczyna żyć cielesnością i kręcić się wokół cielesności, wtedy w człowieku zawala się to, co duchowe. Rozum zaczyna służyć zmysłom, zaś wola podporządkowuje swoje pragnienia przyjemnościom.

Jeśli rozum zostanie pozbawiony oddziaływania osobowej prawdy, jeżeli więc straci słowo prawdy, to wówczas musi się zwrócić do poznania zmysłowego. Stąd mamy teorię empiryczną ze stwierdzeniem, że w rozumie nie ma niczego, czego wcześniej nie byłoby w zmysłach. Jeśli z kolei wola odwróciwszy się od sumienia zostanie pozbawiona oddziaływania osobowego dobra, jeżeli więc straci moc czynu dobra (możliwość czynienia dobra), to wówczas przyjmuje przyjemność za jedyne dobro dostępne człowiekowi i zaczyna kierować się tym dobrem. Stąd mamy teorię hedonistyczną (albo częściej hedonistyczną praktykę), która twierdzi, że jedynym dobrem dla człowieka jest przyjemność, zaś suma przyjemności daje nam szczęście, które staje się przyjemnością i zadowoleniem duszy.

Rozum pozbawiony kontemplacji prawdy oraz wola pozbawiona głosu sumienia wzywającego do czynienia dobra stają się bezładne i bezwolne. Mogą przyjąć jedynie informację zmysłową i poprzestać na niej albo mogą poszukiwać jeszcze czegoś w samych sobie. Wtedy rozum może znaleźć logiczne rozumowanie (myślenie) i sformułować poprawnie gramatyczną wypowiedź, zaś wola może odnaleźć w sobie wolność wyboru i skupić się na wybieraniu różnych propozycji.

Myślący rozum i wybierająca wola są w stanie kierować człowiekiem i jego życiem. Mogą one tworzyć duchowy świat człowieka, czyli świat kultury. Mogą odkrywać, a właściwie wymyślać i podpowiadać człowiekowi różne rozwiązania, ale nigdy nie będą w stanie dotrzeć do sedna sprawy, do głębi człowieczeństwa – do osobowej podmiotowości istnienia. Myślący rozum nie zdoła poznać prawdy osoby ludzkiej i osoby boskiej, zaś wybierająca wola, czyli tzw. wolna wola, nie zdoła zapragnąć osobowego dobra ludzkiego lub boskiego. Sam z siebie człowiek może rozmyślać o tym świecie ujętym zmysłowo oraz może wybierać tylko to, co podsuwają mu zmysły, czyli przyjemności cielesne. Dopiero gdy człowiek uwolni się od myślenia rozumu i od wybierania woli (od tzw. „wolności wyboru”), gdy nawróci swój rozum do kontemplacji i uznania prawdy, a swoją wolę nawróci do pragnienia osobowego dobra, dopiero wtedy zdoła poznać osobową podmiotowość i uruchomić osobową aktywność. Dopiero wtedy człowiek stanie się na powrót osobą i zacznie działać jak osoba. Przecież osoba jest potrzebna człowiekowi do życia. Co więcej, osoba jest potrzebna człowiekowi do zbawienia.

Dzisiaj człowiekowi potrzebne jest wreszcie uzdrowienie uczuć. Za sprawą racjonalizmu i intelektualizmu ludzka uczuciowość została skazana na niebyt i zapomnienie, została porzucona i poniżona. Widziano w uczuciowości tylko złe żądze i namiętności. Widziano w niej ślepą i ciemną stronę człowieczeństwa. Nie wierzono, że uczuciowość należy do ludzkiej natury wyrastającej z osobowej podmiotowości. A przecież to w osobie są źródła ludzkiej natury i to, co objawia się na poziomie naturalnym pochodzi z samej osoby.

Rozum jest w stanie przekonać do działania, czyli namówić, wolę. Ale rozum nie jest w stanie przekonać i namówić do przeżywania naszych uczuć. Uczucia po prostu są i przeżywają, wydarzają się i dzieją w nas. Uczucia mogą być posłuszne zmysłom, ale nie słuchają wcale rozumu. To chyba najbardziej niepokoiło filozofów, którzy odrzucali uczucia. Dlatego rozum zawsze chciał odrzucić uczucia – po prostu wyrzucić je poza nawias człowieczeństwa (stoicka apatia). Ale patrząc na to z drugiej strony, rozum nie może być posłuszny uczuciom, bo to też nie będzie dobre. Rozum musi jednak wiedzieć, że w człowieku są uczucia, że dzięki nim przeżywamy nasze życie, że uczucia również informują nas o tym, co się dzieje w człowieku, że dają nam znać o przeżyciu i upodobaniu piękna, że tylko dzięki uczuciom jesteśmy w stanie przeżywać ludzkie piękno, czyli doświadczyć wprost osobowego piękna. Na przykład Dostojewski uważał, że to piękno może uratować świat i człowieka.

Otóż piękno to życie. Piękno wyraża się w ludzkim życiu, zaś życie jest pięknem. Potocznie mówimy, że życie jest piękne. Musimy więc przywrócić naszemu życiu piękno. Musimy odkryć piękno życia, abyśmy mogli żyć pięknie. Musimy upodobać sobie życie, zachwycić się życiem (carpe vitam). Musimy poczuć radość życia, ale tego życia, które płynie z samej osoby ludzkiej. Bo życie stanowi najpierw aktywność istnienia, a dopiero potem przejawia się w życiu duchowym i cielesnym.

Jeśli rozumowi zabraknie kontaktu z osobową prawdą dzięki kontemplacji, to sam zacznie on wymyślać i ustalać prawdziwość. Wtedy będzie skłonny odwołać się do poznania zmysłowego, czyli do faktów empirycznych – widzę coś, słyszę coś, dotykam czegoś – ale to nie znaczy, że znam prawdę o sobie. Na podstawie doświadczenia zmysłowego rozum zaczyna myśleć i rozumować, argumentować i wyciągać wnioski, dedukować i uogólniać (indukować). Ale to wszystko świadczy tylko o tym, ze myślący rozum jedynie poszukuje prawdy, lecz nie jest w stanie jej znaleźć, gdyż prawda jest zawarta w istnieniu bytu (w ludzkiej egzystencji). Myślącemu rozumowi brakuje miary i zasady, według której ujmowałby ludzi i rzeczy, dlatego zaczyna wszystko mierzyć miarką zmysłów. W ten sposób ludzi ujmuje wyłącznie tak jak rzeczy.

Jeśli zatem myślący rozum sprowadzimy do poziomu naturalnego (bez ingerencji ze strony Boga), to będziemy zdani na empiryzm Locke’a. Myślenie będzie się dokonywało w oparciu o dane doświadczenia zmysłowego i będzie polegało na abstrahowaniu treści ogólnych (pojęć i znaczeń) z danych zmysłowych (wyobrażeń). Ale w ten sposób rozum staje się całkowicie uzależniony od zmysłów. Nie można w ogóle mówić o tym, czego nie ma w ujęciach zmysłowych. Z prostych wrażeń powstają wyobrażenia i dalej cała nasza wiedza zjawiskowa. Według Kanta rozum dokonuje jedynie zespolenia wrażeń w intencjonalne treści przedmiotowe (fenomeny). Rozum nadaje więc treściom zmysłowym znaczenie (sens przedmiotowy), czyli tworzy pojęcia i sądy.

Jeśli z kolei woli zabraknie kontaktu z osobowym dobrem dzięki sumieniu, to wola zaakceptuje i wybierze sobie jakieś dobro dostępne w doświadczeniu zmysłowym, co sprowadza się do afirmacji przyjemności. Wola przestaje wówczas dążyć do dobra osobowego (bonum honestum), zaczyna zaś uganiać się za przyjemnościami. Tak rodzi się praktyczny hedonizm, gdy kierujemy się w działaniu przyjemnością. Robię wtedy tylko to, co sprawia mi lub komuś innemu przyjemność. Natomiast szczęściem będzie dla mnie jakaś suma osiąganych przyjemności (Bentham). Ale działanie na zasadzie przyjemności prowadzi prostą drogą do przyzwyczajenia i uzależnienia się. Odczuwane przyjemności trzeba rozszerzać i wzmacniać, gdyż konieczne stają się coraz silniejsze doznania. To, co sprawiało przyjemność raz, drugi, ... dziesiąty, przestaje w końcu być przyjemnością. Trzeba więc stale intensyfikować doznania, a to prowadzi już do uzależniającej eskalacji (nasilenia doznań).

Co ciekawe, poprzez takie poddanie się doznaniom zmysłowym rozum i wola nie tracą swojego duchowego charakteru, ale podnoszą i stawiają na poziomie duchowym to, co nie jest duchowe. To, co duchowe zostaje zastąpione przez to, co cielesne i materialne. Na przykład w wiedzy naukowej będzie się liczyła struktura materii a nie struktura bytu. Ale w przypadku człowieka powoduje to zupełny redukcjonizm, czyli spłaszczenie człowieczeństwa i sprowadzenie go do jednego wymiaru.

Duchowość staje się wówczas odbitką albo jakąś kiepską kopią cielesności, tak jak u Hume’a pojęcia były kopiami wrażeń. Ale dzięki temu duchowość odcina się od swojego źródła osobowego. A zrywając z aktywnością osoby zatraca swoją osobowość, czyli indywidualny charakter i szczególny znak osoby, staje się natomiast świadomością. Świadomość stanowi jakby duchowość bezosobową. Jest ona próbą budowania duchowości na gruncie doświadczenia zmysłowego. Ale wtedy staje się jedynie kopią tego doświadczenia.

Czy można zbudować duchowość z elementów cielesności? To tak jak  byśmy chcieli zbudować rzeczywistość z tworzyw sztucznych. Znika to, co naturalne i ekologiczne, a w to miejsce pojawiają się sztuczne twory – np. zwierzątka z tworzyw sztucznych ale z wyposażeniem elektronicznym, rośliny i kwiaty imitowane z materiałów wyprodukowanych sztucznie, wreszcie sztucznie pożywienie powstałe w wyniku syntezy chemicznej (tak jak sztuczne smaki i zapachy). A przecież jeśli się rozejrzymy dookoła, to zobaczymy, że te wszystkie rzeczy już funkcjonują. Czy chcemy zafundować sobie sztuczną duchowość, tak jak mamy już sztuczne serce lub sztuczną nerkę?

Sztuczna duchowość w postaci świadomości chce dziś zapanować nad człowiekiem. I co więcej, coraz chętniej poddajemy się i ulegamy takiej duchowości, sądząc, że jest to zdobycz naszych czasów. Kiedy więc zdobędziemy się na sztuczne życie? A może to już jest ten etap, jak w przypadku in vitro? Mamy sztuczne zapłodnienie, brakuje nam tylko sztucznego narodzenia. Historia ludzkości przebyła dziwną drogę od niepokalanego poczęcia Maryi do sztucznego zapłodnienia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz